25.05.2013

Niebo dla ateistów i „pełzająca nieomylność”


TVN24 tonem radosnego tryumfu i z powołaniem się na słowa papieża Franciszka, ogłosiła, że „ateiści też pójdą do nieba”. Niekryjący się ze swą niewiarą dziennikarz nie cieszył się z faktu, że i on ma szansę oglądać Boga, ale raczej drwił z katolików starających się wytrwać w łasce, którym ich papież miał dziś powiedzieć, że ta łaska jednak nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna.

A co rzeczywiście powiedział Ojciec Święty? Przypomniał, iż wszyscy mamy obowiązek czynienia dobra, i że Chrystus swą krwią przelaną na krzyżu odkupił wszystkich ludzi – nie tylko katolików i wszystkich chrześcijan, ale również ateistów. Problem w tym, że papież chyba nie dość jasno stwierdził – albo umknęło to uwadze mediów – że ten wielki dar możemy odrzucić, albo przyjąć, a gdy się to uczyni, to w konsekwencji przestaje się być ateistą.

Wielu ludzi, przede wszystkim dziennikarzy i członków różnych chrześcijańskich „nowych ruchów” bardzo raduje się, że papież Franciszek „nie ogranicza się jedynie do środowych katechez” i codziennie głosi kazania w kaplicy Domu Św. Marty. Problem w tym, że im więcej radości papież dostarcza dziennikarzom i maluczkim, tym więcej problemów nastręcza teologom. Już teraz widać, że z czasem będzie im coraz trudniej uzgodnić z Magisterium i wyjaśniać, co też Biskup Rzymu miał na myśli. A obecny papież nie jest przecież uczonym teologiem (nie legitymuje się doktoratem), a tym bardziej wykładowcą uniwersyteckim nawykłym do usystematyzowanego wykładu. Oczywiście – łaska! Bóg powierzając papieżowi Tron Piotrowy dał mu potrzebne łaski. Trzeba jednak pamiętać, że, jak mówi św. Tomasz, łaska buduje na naturze, a ta, jak wiadomo, nawet w przypadku papieża, jest wielce niedoskonała.

Ojciec Święty zdaje się nie przyjmować do wiadomości tego, co wydaje się oczywiste – że zadaniem papieża jest raczej mówić mniej i bardziej konkretnie, niż więcej i bardziej ogólnie. I że zupełnie nie wypada mu głosić truizmów w rodzaju tego, że „Jezus przytuli wszystkich, nawet niewierzących”, bo niesie to za sobą zbyt daleko idące konsekwencje!

Przypominają mi się lektury dotyczące debat przed ogłoszeniem dogmatu o papieskiej nieomylności i ci teologowie, którzy choć w tę nieomylność szczerze wierzyli, to uważali, że nie ma potrzeby potwierdzania jej w sposób tak uroczysty. I to w sytuacji, gdy na horyzoncie nie było widać żadnej herezji tak silnej, by wymagała tak radykalnych zabezpieczeń ze strony Kościoła. Poza tym obawiano się zjawiska tzw. pełzającej nieomylności, gdy z upływem czasu i w miarę zmieniających się okoliczności, nolens volens zaczęto by przypisywać rangę nieomylności także tym papieskim opiniom, które w oczywisty sposób nie mogły się nią cieszyć. Bogu dzięki za teologów formatu bł. kard. Newmana, dzięki którym, wbrew skrajnym ultramontanom, przyjęto „zawężającą” interpretację tego dogmatu. Inaczej musielibyśmy uznawać za nieomylne – jak sądzą protestanci, że czynimy – każde papieskie słowa, nawet te będące częścią nie do końca przemyślanych, spontanicznie wygłaszanych kazań.

Wracając do „zbawiania ateistów”, to oczywiście można uznać, że są oni skrajnie niewdzięczni – to prawda, bo Chrystus ofiarował się za nich, a oni tą ofiarą gardzą. Tyle tylko, że trzeba spróbować wejść w ich buty i pamiętać, że ateizm to też religia, może nawet nieuświadomiony satanizm (nie kto inny, jak właśnie papież Franciszek powiedział przecież, że „kto nie modli się do Boga, ten modli się do diabła”). A skoro tak, to nie dziwię się ich reakcji. Osobiście też wolę, gdy wyznawca Mahometa straszy mnie islamskim piekłem niż miałby kusić darmo danym islamskim rajem – ostatecznie, jeśli taki islamista, ze względu na moją wiarę w Chrystusa, za pomocą maczety zechce wysłać mnie do muzułmańskiego piekła (jak to uczyniono z nieszczęsnym doboszem Rigbim), to w konsekwencji wyląduję w katolickim raju, a jeśli zapragnę muzułmańskiego nieba, to niechybnie skończę w katolickim piekle.

Swoją drogą jak wiele jest pychy w takim wciskaniu ludzi do Nieba na siłę, wbrew ich woli, bez przemieniania ich serc i nie uczyniwszy ich wcześniej katolikami. Współczesny Kościół, jego ideolodzy (na inne miano nie zasługują), złożyli misje na ołtarzu ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, ale nie potrafili zagłuszyć w sumieniach słów Chrystusa „idźcie i nauczajcie”, dlatego usprawiedliwiają się tworząc przeróżne „koncepcje anonimowych chrześcijan” i „teorie powszechnego zbawienia”.

Jacques Blutoir